Po dość nudnym i kiepsko
zorganizowanym proteście w słusznej sprawie siedzieliśmy z P. i
Silvą na małym piwie. Rozmowa powoli się snuła, butelki stawały
się coraz lżejsze. W pewnym momencie przed oświetloną witryną
przystanęła staruszka. Nie odgarnęła siwych kosmyków opadających
na czoło, nie zapytała, co się tu dzieje i czemu jest tak głośno,
skoro już zapadała cisza nocna. Nic nie powiedziała, nie wykonała
żadnego bezsensownego ruchu. W granatowym płaszczu-pelerynie do
kolan stała i złowrogo patrzyła przez szybę, przez szeroko
otwarte drzwi, na rozweselonych, beztroskich ludzi. Rozejrzałam się
po wnętrzu. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Sympatyczna, wytatuowana
barmanka, która zawsze wita nas uśmiechem. Głupawe, rozchichotane
dziewczyny przy pierwszym stoliku. Zagraniczni turyści przy drugim.
Opierający się o pustą butelkę, podstarzały, smutny metal przy
trzecim.
– Jak śmierć – spojrzałam
znacząco na P.
– Kostucha – dodał, potwierdzając.
marzy mnie się więcej postów z etykietką z moim imieniem :)
OdpowiedzUsuńSil.
Jest na to duża szansa. A teraz cho na rower! :)
OdpowiedzUsuń