Zaprosiłam ich na wino z kolacją. Do domu kotów, którymi się
opiekowałam pod nieobecność właścicieli.
Upiekłam tratę cytrynową, a Mademoiselle ciasto łososiowe.
Plu zrobił nam pizzę. Taką, jaką piekła moja babcia, jak byłam mała: pachnącą
drożdżami, z dużą ilością sera. Karo kroiła pieczarki, paprykę, która okazała
się być w ciąży, i pomidory własnoręcznie ususzone przez Plu. Gniew tarł ser.
Ja co chwilę wyciągałam z szafek różne potrzebne sprzęty. Wieczór rozkręcał się powoli, było ciepło i
pachniało jedzeniem.
Kiedy pizzo-zapiekanka wylądowała w piekarniku, po krótkim
zamieszaniu z krzesłami, których było mniej niż nas (Gniew nie chciał, żebym
stała, bo jestem kobietą, ja nie chciałam, żeby goście stali, kiedy ja siedzę,
więc przyniosłam krzesło dla Szumona), usiedliśmy wokół okrągłego stołu.
Rozmowa snuła się leniwie, żarty błyskały albo spalały na panewce, pizza coraz
bardziej pachniała.
– Nie ma polskich określeń na techniki seksualne.
– A pięszczenie czyli fisting?
– A to bardzo ładne! – powiedział Szumon swoim zwyczajem.
Potem Karo pokazała mi swoją ranę na stopie.Już
zdążyła się zrosnąć i prawie zupełnie wygoić, ale blizna będzie (zapewniał Plu).
– Mogę dotknąć? – zapytałam cicho.
– Możesz – opowiedziała Karo, ale jej nie uwierzyłam. Spojrzałam
na Plu. Dopiero kiedy skinął przyzwalająco głową, dotknęłam. I opowiedziałam o
gwoździu w stopie.
Jak byłam mała, Mama wysłała mnie na kolonie do Suśca. To
były pierwsze i jedyne kolnie w moim życiu. Miały trwać trzy tygodnie, ale
wytrzymałam tylko tydzień. Nie
rozumiałam, dlaczego nie mogę trzymać swoich ubrań w walizce (szafa wydawała mi
się brudna i śmierdząca), dlaczego muszę brać udział w głupich grach i
zabawach, co jest śmiesznego w podrzucaniu koleżankom żab do łóżka i dlaczego pielęgniarka
przyszła zapytać jak się czuję, kiedy po prostu chciałam spędzić popołudnie sama
w pokoju. Któregoś dnia poszliśmy kąpać się do pobliskiego stawu. Nie bardzo
lubię wchodzić do słodkiej wody. Boję się pijawek i smrodu. Ale weszłam, bo
wszyscy, bo upał. Jak tylko się zanurzyłam, poczułam ukłucie. Woda wokół mojej stopy
zrobiła się cieplejsza. Wiedziałam już, że coś jest nie tak. Podniosłam nogę
tak, żebym mogła zobaczyć, co się stało, ale nie wynurzyłam jej na wszelki
wypadek; żeby nikt inny nie mógł zobaczyć. Z grzbietu stopy sterczał
zardzewiały gwóźdź, przy podeszwie znajdowała się stara deska, w którą ów gwóźdź
był wbity. Krew tworzyła w wodzie bardzo ładne smugi. Próbowałam iść w stronę
brzegu z tą deską, ale bolało, więc wyciągnęłam gwóźdź, szarpiąc za drewno. Podbiegłam
do sowich rzeczy, uważając, żeby nikt niczego nie zauważył. Chwyciłam białą
koszulkę, schowałam się za krzakiem i tak długo przyciskałam materiał do rany, aż
krew przestała lecieć. Po tym zdarzeniu postanowiłam nie wychodzić z
kolonijnego łóżka, aż ktoś mnie stamtąd nie zabierze. Mama przyjechała po dwóch
dniach.
– To jezusowa opowieść! – skomentował Szumon.
– A te ryby to są magnesowe? – zapytał Plu, wskazując na
kaloryfer.
– Tak, magnesowe i drewniane. Drewniana ryba piła –
odpowiedziałam.
Otwieraliśmy kolejne butelki, opowiadaliśmy kolejne
historie, coraz głośniej i coraz bardziej bez sensu. Potem chwilę tańczyliśmy i
nadszedł czas pożegnania. Zrobiło mi się smutno, że zostanę sama w pustym domu.
– To chodźmy na dyskotekę!
– Pójdziemy na podryw? – upewniłam się.
I poszliśmy do taksówki. Karo z Plu pojechali inną, w swoją
stronę. Staliśmy przez jakiś czas pod klubem z Szumonem i Gniewkiem, czekając na Mademoiselle,
która poszła szukać bankomatu. Nie znalazła, ale w tym czasie mogliśmy zaobserwować
prawdziwą lesdramę: jedna wybiegła, płacząc,
a druga ją goniła, krzycząc, że nie będzie goniła. Gdy Mademoiselle wróciła na
tarczy, zaproponowałam, żebyśmy poszli pod Lunę, tam na pewno jest
bankomat. Szliśmy przyjemnie pijani, rozhuśtani nocą, trochę się śpieszyliśmy,
a oni się ociągali, całowali.
– Mademoiselle, poczekajmy na te pedały!
Rano, kiedy obudziłam się bardzo poszkodowana tym winem i
tymi tańcami, doczołgałam do łazienki, zobaczyłam, że ktoś każdej butelce z
szamponem, mydłem, odżywką do włosów przyporządkował jedno plastikowe zwierzątko.
Zrobiło mi się lepiej.