Na moim prawym ramieniu siedzi ptak z rodziny krukowatych.
Miarowo uderza dziobem, przebija skórę i drąży otwór w kości mojej czaszki. Próbuję ignorować
ból, dopóki to jest możliwe, potem łykam tabletkę. Strużka krwi ścieka po szyi
za kołnierz, rozmazuje się pod ubraniem, ale jestem sprytna. Zakładam czerwoną
koszulę, żeby nikt się nie domyślił, żeby wszyscy myśleli, że taki ze mnie
oryginał, co trzyma ptaka na ramieniu. Jest duży i ciężki. Są dni, kiedy trzepie
skrzydłami i wydaje głośne dźwięki, które zagłuszają wszystko: szum miasta,
śmiech przyjaciela, wyznania miłosne, prośby o pomoc. Stuka i łomocze, krzyczy
i kracze, a ja marzę o ciszy, o odrobinie niezbędnego spokoju. Czasem zasypia.
Wtedy rana zaczyna się goić, krew zasycha, niepewnie się uśmiecham. Zbyt szeroki
uśmiech sprawia, że skóra na głowie się porusza, a strup pęka. Wypływa świeża
krew, jej zapach budzi ptaka. Znowu dziobie.
czwartek, 19 czerwca 2014
czwartek, 5 czerwca 2014
żmija
Czytam w gazecie, że żmija zjadła wija, a potem wij
postanowił ją zjeść od środka, i marzę.
Znam jedną żmiję. Żmija pełza zygzakiem, syczy i knuje. Pożąda złota i blasku sławy, w którym mogłaby się wygrzewać na fotelu w za
drogiej kawiarni. Jest pyszna i próżna, ceni kiepską literaturę,
ludzi z pomalowanymi paznokciami i nie lubi się ruszać. Hoduje kury, które są
jej wdzięczne za to, że pomogła im wyjść z kurnika na podwórko. Dotąd oglądały
je przez brudne, małe okienko. Wydawało im się, że w trawie kryją się niezliczone ziarna
i dżdżownice, w których można z radością przebierać; że będą mogły spacerować,
podfruwać na płotek i patrzeć na słońce. Podwórko okazało się jałowym
klepiskiem zarządzanym przesz kłębowisko węży. Raz na miesiąc któryś z nich rzuca
kurom garść ziaren niewystarczającą, żeby wszystkie mogły się najeść do syta,
ale odrobinę większą niż ta, którą dostawały w kurniku. Gdaczą i dziobią wokół żmii
z nadzieją na przyjaźń lub chociaż odrobinę życzliwości. Żmija czasem nawet
rzuci im parę dodatkowych ziaren. Czują się wtedy bezpieczne i docenione. Wszystko
po to, żeby wzbudzić ich wdzięczność. Wdzięczna kura jest posłuszna, przymyka
oko na niemoralne zachowania żmii i innych węży. Udaje, że nie rozumie
przeciwko czemu i po co należy się buntować. Kury nie wiedzą, że żmija co
wieczór wkłada do plastikowego pojemnika panierowane i smażone w głębokim
tłuszczu kawałki drobiu i posila się nimi bez wyrzutów sumienia. Kury do tego
stopnia nie wiedzą, że mówią jej „smacznego” podczas przerwy obiadowej, czasem
nawet zagadują o przepis, komplementują zapach.
Marzę o tym, żeby kiedyś kura zjadła żmiję od środka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)