poniedziałek, 17 czerwca 2013

romantyczność

Silva ma złamane serce. Próbuję ją wspierać, ale kiepsko mi to wychodzi. Od bardzo dawna nie dałam nikomu możliwości złamania sobie serca i już trochę zapomniałam, jak to jest. Przy S. czuję się zimna i kamienna.

Opowiadała mi o różnych romantycznych sytuacjach, które były i minęły.
– Któregoś dnia czekałam na niego przez cały dzień ubrana tylko w zwiewną, czarną sukienkę. Myślałam, że spłonę, a on to podsycał esemesami...
– Tak, znam to. Potem, jak już przychodzi co do czego, okazuje się, że właściwie wszystko się wydarzyło w tych esemesach, że już się nie chce, że chodziło tylko o czekanie i można pójść spać. Albo osoba, na którą się czekało, spóźnia się nieznośnie, robi ci się zimno, zakładasz dres, chowasz się pod kocem i czytasz książkę do rana.
– Nieprawda! – oburzyła się z lekkim uśmiechem.
– Prawda, prawda. To tak, jak z seksem na plaży. W filmie wygląda romantycznie, a w rzeczywistości? Piasek w ustach, we włosach i w cipce. Otarcia. Albo śniadanie do łóżka. Okruchy pod tyłkiem, rozlana kawa, filiżanka, której nie ma gdzie odstawić. Przed śniadaniem trzeba zrobić siku, umyć zęby. Po co potem wracać do łóżka? Na seks to rozumiem, ale żeby jeść? Bez sensu. A seks w kuchni? Kiedy boli kark, bo trudno się zmieścić pod wiszącymi szafkami, trzeba uważać, żeby nie rozlał się olej albo mleko, żeby nie zrzucić solniczki, nie nadziać się na nóż. Zrywanie naręczy polnych kwiatów i razem z nimi przynoszenie sobie do domu mszyc. Szczękanie zębami z zimna nocą na moście i potem leczenie spierzchniętych ust. Dostawanie ciętych kwiatów i obserwowanie, jak gniją, umierają, zaczynają śmierdzieć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz