Otwieram ciężkie drzwi. Fala świeżego powietrza
chwilowo nas otrzeźwia. Wewnątrz zostaje gwar, ścisk, upojenie. Dłoń, którą trzymam
w swojej dłoni, nagle staje się niewygodna, ale brnę dalej, no bo jak to tak?
Wycofać się? Stwierdzić, że jednak nie, sorry, pomyliłam się? Że w świetle latarni
jej twarz wcale nie jest taka ładna, trochę za młoda i za bardzo roześmiana? Więc
ciągnę ją za tę rękę szybko w stronę taksówki, przytulam się raczej do jej
miękkiego swetra niż do niej, chowam twarz w zapachu szalika, żeby nie
zobaczyła mojego znudzenia, żeby się nie zorientowała, że nie jest nikim
wyjątkowym, nie jest wybrana. Pozwalam szumowi miasta zagłuszyć jej
szczebiotliwą opowieść. Brzęk kluczy, chrzęst zamka. Stuk szklanek i piekący
smak w gardle. Nie pozwalam jej się rozejrzeć. Nie chcę, żeby zapytała o zdjęcie
na komodzie, ani tym bardziej, żeby przyjrzała się grzbietom książek. Nie zapalam
ulubionej lampy, nie proponuję kawy. Udaję, że nie usłyszałam prośby o
zamknięcie okna ani pytania o to, czy sama tu mieszkam.
Zapalam papierosa, zamawiam jej taksówkę, patrzę, jak
mozolnie się ubiera i czeka, aż poproszę ją o numer telefonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz