czwartek, 7 marca 2013

czwarta babcia

Jak zwykle po świętach, po imieninach, po urodzinach lub po innej rocznicy, o której nie pamiętałam, M. zapytała: – Dzwoniłaś do babci?

Mam jedną babcię. Kiedyś miałam cztery, co było powodem do dumy na podwórku  i przyczyną udręczenia w domu. Bo jak cztery babcie, to cztery laurki na Dzień Babci, cztery razy więcej dat do zapomnienia, cztery razy więcej nachalnej troski i wcale nie cztery razy więcej prezentów na urodziny, bo jedna z babć była schizofreniczką, druga, ta ulubiona, wychodziła na brydża akurat tego dnia, kiedy postanowiliśmy ją odwiedzić lub po prostu zapominała o moim istnieniu. Lubiłam ją, bo nie kazała mi jeść, nie interesowała się moją czapką i pozwalała do późna oglądać filmy. Szybko umarła, więc nie zdążyłam jej bliżej poznać. Trzecia babcia nigdy się nie liczyła. Była mamą mojego ojczyma i nazywałam ją babcią tylko przez krótki czas, żeby zadowolić M. Czwarta bardzo mnie kochała. Miłość okazywała chlebem z szynką. Kiedy byłam mała i ciągle chorowałam, a moi rodzice byli zajęci najpierw doktoratami, potem rozwodem, brała bezpłatny urlop, żeby ze mną siedzieć. Codziennie gotowała dwa obiady, jeden z nich specjalnie dla mnie, obrzydliwy i bez smaku, z porządną porcją mięsa. Pilnowała, żeby się nie spociła, nie chodziła boso, myła ręce przed każdym posiłkiem i nie biegała. Często się upewniała, czy wiem, że bardziej powinnam kochać mamę i czy pamiętam "dziecko, jaki ten twój ojciec jest". A przede wszystkim dbała, żebym nie dostała anemii. Bo anemia to najgorsze, co się może przydarzyć dziecku. Im byłam starsza, tym bardziej jej nie lubiłam. Początkowo skrycie, potem coraz bardziej otwarcie robiłam jej na przekór - kiedy odwróciła wzrok, zdejmowałam buty i wbiegałam boso do największej kałuży albo wrzucałam kotlet za szafkę w kuchni. Miałam sześć lat kiedy nie wytrzymałam i ją pobiłam.

– Dzwoniłaś do babci?
– Nie dzwoniłam. Wiesz, że nigdy nie dzwonię. Nie lubię z nią rozmawiać. Zawsze mnie pyta, dlaczego nie dzwonię. Poza tym za każdym razem płacze, a ja mam poczucie winy z tego powodu.
– Ona cię tak bardzo kocha...
– Wolałabym, żeby mnie mniej kochała, a bardziej szanowała.
M. jak zwykle się obraziła. 

Po kilku dniach się złamałam i zadzwoniłam. 
– Cześć babciu – po drugiej stronie słuchawki odpowiedziało mi pochlipywanie i pociąganie nosem. – Dlaczego płaczesz?
– Dlaczego do mnie nie dzwonisz, dziecko? Ja cię tak bardzo kocham!
– Teraz dzwonię...
– Codziennie się za ciebie modlę, żebyś była szczęśliwa.
– Jestem szczęśliwa, babciu.
– Oj co ty wygadujesz, dziecko! Nie musisz nikogo oszukiwać. Modlę się, żebyś była naprawdę szczęśliwa.
– Jestem naprawdę... – powiedziałam cicho chwilę po tym, jak nacisnęłam czerwony przycisk.

1 komentarz:

  1. Poruszył mnie ten tekst.
    Szacunek jest tu słowem klucz.
    Mimo to, biedna babcia, pewnie ma życie do kitu.

    OdpowiedzUsuń