Kiedy pracowałam w żłobku, moim
ulubionym dzieckiem był Mati, który bardzo chciał zostać wilkiem.
Nieświadomie rozbudziłam w nim to pragnienie. Wymyślałam dzieciom
rożne zabawy, często wokół książek, które im czytałam. Znałam
się tylko na klockach, książkach i wuefie. Ciężko mi
przychodziła zabawa lalkami, jeszcze gorsza byłam w zaplataniu włosów
i upinaniu w nich różowych spinek. Mati był najgorszym z
niegrzecznych chłopców. Polubiliśmy się pierwszego dnia, kiedy
jeszcze dość nieśmiała zaglądałam z ciekawością do sali
starszaków (zaczynałam pracę w grupie zasikanych i niemych
maluchów). Zawsze mnie zauważał w szparze drzwi i krzyczał:
„Halo, Agnieszkaaaaaa!” „Haaaaalo!” odpowiadałam, a po
chwili słyszałam przyciszony głos Pani od Starszaków: „Dzień
dobry, ciociu Agnieszko się mówi”. Byłam bardzo zadowolona, że
żadnemu dziecku nie przechodziło przez gardło nazywanie mnie
ciocią. Po pewnym czasie poszłam na zastępstwo do starszaków i
już tam zostałam, ku uciesze Matiego i kilku innych łobuziaków.
Pewnego dnia czytałam bajkę o
Czerwonym Kapturku, powoli, po dwa zdania, a oni mieli wydawać
wszystkie odgłosy, które mogłyby się tam pojawić. Wtedy Mati
odkrył, że jest wilkiem. Od tej pory wył za każdym razem, kiedy
coś mu się nie podobało albo bardzo mu się podobało, albo kiedy
się nudził, kiedy tęsknił i kiedy się cieszył. Wył prawie bez
przerwy, a ciocie coraz bardziej go nie lubiły. Wył aż do
Gwiazdki.
Tuż przed Świętami do dzieci miał
przyjść Mikołaj, a po spotkaniu z nim miał się odbyć bal
przebierańców. Od rana wszystkie starszaki były bardzo
podekscytowane, uciekały z sali do szatni, gdzie wisiały
przygotowane kostiumy, podglądały i dopytywały, czy już, kiedy i
czy za chwilę. Mati nie przyniósł kostiumu. Mama ubrała go w
dżinsy, koszulę w kratę, zawiązała mu aksamitkę pod szyją i
oznajmiła, że będzie kowbojem. Było mi trochę przykro, bo
wszystkie królewny, śnieżynki i Zorro mieli skomplikowane
przebrania wyszukane w najdroższych wypożyczalniach. Nawet przez
chwilę głowiłam się nad zabawą, w której to kowboj byłby
głównym bohaterem, żeby zrekompensować mu ubogi strój. Niedługo
przed nadejściem Mikołaja, kiedy mąż jednej z właścicielek
przyklejał sobie brodę z waty, do sali zapukał tata Matiego.
Konspiracyjnym szeptem poprosił, żebym wyszła i przeprosił, że
tak w ostatniej chwili, ale nigdzie w Warszawie nie mógł znaleźć
odpowiedniego kostiumu. Zawołaliśmy Matiego. Poprosiliśmy, żeby w
żadnym wypadku nie otwierał oczu i niezgrabnie, trochę szarpiąc i
wyginając jego spore jak na trzylatka ciało, próbowaliśmy upchnąć
je w przyciasny kostium z gąbki.
– Jestem wilkiem!!! – wrzasnął,
kiedy pozwoliliśmy mu otworzyć oczy i przejrzeć się w lustrze.
Mikołaj trochę się spóźnił.
Zniecierpliwione dzieci co chwilę biegały do łazienki sprawdzić,
czy kostiumy odpowiednio leżą, czy korony się nie przekrzywiły,
czy peleryny ładnie powiewają. Kiedy Święty w końcu wszedł do
sali, wszystkie zamarły przestraszone. Żadne nie chciało podejść
do niego samo, żadne nie powiedziało wierszyka ani nie zaśpiewało
piosenki. Speszone, ze spuszczonymi głowami odbierały swoje
prezenty i szybko uciekały w najdalszy kąt. A Mati wył
wniebogłosy. Pocił się i drętwiał w niewygodnym, za małym
kostiumie, ale nie pozwolił go sobie zdjąć lub chociaż rozpiąć
zamka. Wył i promieniał szczęściem.
rys. Marta Zabłocka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz