Zawsze, kiedy mam wrażenie, że coś
mi się wymyka, nie ogarniam rzeczywistości i emocji, robię sobie
listę. Ta lista to tabelka w Excelu, z trzema rubrykami: „mam”,
„chcę” i „boję się”. Potem zakreślam słowa-klucze, które
pomagają mi ustalić priorytety i za każdym razem się dziwię, bo
jakby mnie ktoś zapytał, to mam, chcę i boję się zupełnie
innych rzeczy, niż wynika z tabelki. Ona nigdy się nie myli, a
dzisiejsza zdefiniowała wszystko, trafiła w punkt, w sedno. Nadaje
się na tatuaż. Wolność, pieniędzy, seksu, kłótni, kontroli,
zaangażować.
– Myślisz czasem o tym napisie? –
zapytała Mrt, dotykając mojego tatuażu.
– Bardzo często. Właściwie co
chwilę. Miałam kiedyś ciotkę. To znaczy: nadal ją mam, ale już
nie jest bliska. Wtedy mi się wydawało, że jest jedyną osobą,
która mnie rozumie. Zabierała mnie na przejażdżki
zdezelowanym, czerwonym dużym fiatem dziadka. To były jedne z
najszczęśliwszych chwil, jakie pamiętam z dzieciństwa.
Krzyczałyśmy „Bucior!” przy przyspieszaniu i „Bujać się,
kasztany!”, kiedy robił się korek. Potem M. rozwiodła się z
moim ojcem, a ona wyjechała. Przysyłała mi lalki Barbie ze Stanów.
I spinki do włosów. Zawsze podekscytowana otwierałam wielkie,
rozerwane na poczcie pudło. A potem szybko rzucałam całe to różowe
badziewie w kąt. Moje włosy nie nadawały się do spinek, były
zbyt niesforne, kręcone, skudlone i posklejane błotem, a lalkami
bawiłam się w lesbijski seks. Parę lat później wróciła, z
czego bardzo się cieszyłam. Myślałam, że zrozumie. A ona, jak
tylko się dowiedziała, co zrobiłam, gdzie mieszkam i że uciekłam,
powiedziała: Ta miłość do wolności kiedyś cię zgubi. Wtedy
przestałam ją kochać. Miałam dwanaście lat i wiedziałam, jaki
chcę mieć tatuaż. Przez kolejne piętnaście lat szukałam
odpowiedniej czcionki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz