– Bank chce ode mnie kolejnego tysiąca do raty kredytu.
Postanowiłem pożegnać się z tym światem. Myślę, jak to zrobić, żeby wyglądało na
wypadek. Wszystko jest na Ciebie zapisane. Idź już. No idź!
Przez resztę nocy obmyślałam plan pogrzebu. W telefonie
zrobiłam listę osób, do których muszę zadzwonić. Nie była długa. Zastanawiam się
nad kolorem i wzorem urny. Przejrzałam ofertę domów pogrzebowych: paskudne,
zdobione naczynia, najczęściej marmurowe lub metalowe albo drewniane
na wysoki połysk. Wszystkie w stylu meblościanki. Zastawiałam się,
czy mogłabym wykorzystać jago kubek z jeleniem, o który mi kiedyś zrobił
karczemną awanturę, bo myślał, że go zbiłam i nie chcę się przyznać. Znalazłam potem
ten kubek na balkonie, z resztkami niedopitej kawy. Nic nie powiedziałam.
Umyłam, odstawiłam na miejsce. Albo mogłabym go pochować w butelce po czerwonym
winie. Spodobał mi się ten pomysł. Pieczołowicie zdarłabym etykietę, wsypałabym
jego prochy i zatkałabym korkiem. List w butelce i dżin w lampie. Dobierałam w myślach czarne spodnie do
czarnych butów, skórzaną kurtkę do przekrwionych oczu. Obliczałam, ile butelek
alkoholu musiałabym kupić na stypę, a oczyma wyobraźni widziałam kobiety w szpilkach na jego lakierowanej podłodze, plamę z wina na jego ukochanym
fotelu, ślady dziecięcych dłoni na jego szybach. Słyszałam Nohavicę, którego
uparcie włączaliby jego znajomi, i czułam swoją dezorientację.
Noc przestawia umysł. Rano wiedziałam, że pogrzebu nie będzie,
że nie przyjdzie dwóch policjantów ze złą nowiną, nie będę musiała dzwonić, ani
tłumaczyć, dlaczego bez księdza i nie w kościele. Nic takiego się nie wydarzy. Chodziło
tylko o cień lęku w moich oczach, o nieprzespaną noc, o jego nadzieję na mój
strach. O teatr. Miałam podkrążone oczy. Kupiłam jednodniowy sok pomidorowy. Smakował
jak krew.
– O, jednak żyjesz – powiedziałam na przywitanie, kiedy wieczorem
weszłam do domu i zobaczyłam go pogrążonego w ciemności i w myślach,
zatopionego w fotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz