sobota, 14 kwietnia 2012

intertekstualnie

Od paru tygodni wybierałam się na spotkanie autorskie, promujące najnowszą książkę O.T. Bo to T., o której próbuję napisać pracę magisterską, bo w Krytyce, bo książka ma ładną okładkę. Miałyśmy iść z Olą same, ale w przeddzień wpadałam na pomysł, żeby wyciągnąć jeszcze Karo, a ona wzięła Plu. Przed spotkaniem duszkiem wypiłyśmy po lampce wina, bo ginekolog, bo kiepski dzień, zmęczenie, i żeby wprawić się w intelektualny nastrój. O 19.00 w holu spotkałyśmy się z Karo i Plu.

Wszyscy czworo weszliśmy do sali na piętrze. Lubię tę salę. W poniedziałki puszczają tam filmy, jest wtedy ciemno i przytulnie. Krzesła są ustawione wzdłuż pomieszczenia, a okna przysłonięte czarnymi roletami. Tym razem wszystko było na odwrót. Krzesła w poprzek, za dużo jarzeniowego światła i ludzi. Początkowo siadłyśmy w przejściu na dywanie. Potem okazało się, że Ona, Druga Ona i przemądrzały krytyk mają siedzieć w głębi, na dodatek we wnęce. Nic byśmy nie usłyszały. Przyniosłyśmy sobie krzesła.  Spotkanie zaczęło się od końca, od pytań publiczności, która nie miała pojęcia o co pytać. Zapanowała niezręczna cisza. Poczułam się tak, jak na ćwiczeniach podczas studiów, kiedy zaczynały się zajęcia i nagle okazywało się, że nikt nie przeczytał teksu, o którym mamy rozmawiać. Teraz chyba też nikt nie przeczytał. Potem było tylko gorzej. Byłam rozkojarzona, bo nie lubię próbowania się gatunkach literackich, o którym mówiła T. („zawsze chciałam mieć kryminał, teraz czas na powieść science fiction), nie lubię zadzierania nosa, a już najbardziej nie lubię dekonstrukcji. Podobała mi się tylko dziewczyna w bluzce w gwiazdki, która przede mną siedziała. I jej dziecko w ubraniu z takiego samego materiału. Na nich skupiłam całą swoją uwagę. Rozmówcy zaczęli o powinnościach pisarza, więc uznaliśmy to za dobry pretekst, żeby pójść się napić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz