wtorek, 26 czerwca 2012

asertywność


Pewnego dnia zorientowałam się, że przychodzi na moje piętro częściej niż inni ludzie z jej działu. Najpierw myślałam, że ma dużo spraw do załatwienia, potem – że jest po prostu miła. Przechodząc, zawsze mnie zagadywała o pogodę, o rower, o jakąś drobnostkę. Stawała przy tym o pół korku za blisko, tak, że wdziała monitor mojego komputera, czego bardzo nie lubię. I o sekundę za długo patrzyła mi w oczy. 

Firma, w której pracuję, postanowiła urządzić piknik integracyjny na boisku pobliskiej szkoły. Mieliśmy się przebrać w stroje rodem z PRL-u, rozegrać mecz piłki nożnej, skakać w workach na czas, jeść kiełbaski z musztardą i pić kiepskie piwo. Panie, z którymi pracuję, tego dnia były bardzo ożywione. Pokazywały sobie ciasta upieczone na Konkurs Ciast, wymieniały się gadżetami z minionej epoki, podziwiały swoje przebrania. Nie zauważyłam, żeby różniły się od tego, co noszą na co dzień, ale być może nie znam się modzie. Miałam wrażenie, że szykuje się impreza życia. Ich życia.

Piknik rozpoczął się ulewą. Mecz zakończył się remisem, do skoków w workach nie było chętnych, kiełbaski się spaliły, a bakłażan był surowy w środku. Liczyłam przynajmniej na Konkurs Ciast. Niestety wypieków było za mało i każdy dostawał przydzielony kawałek, na który musiał oddać swój głos. Zmarznięta wróciłam do biurka. Cieszyłam się tym, że mogę pracować z kubkiem ciepłego tyskacza pod ręką. Lepszy rydz i tak dalej.

W pewnej chwili zjawiła się ona. Stanęła o krok bliżej niż zazwyczaj, spojrzała mi w oczy jeszcze głębiej. Poczułam jak dotyka ramieniem mojego ramienia.
– Dasz mi swój numer telefonu?  – zapytała.
– Jasne, 5670.
– Ale nie, ten prywatny…
Zapisałam na różowej karteczce.
– Piszesz piórem?  
– Tak, ale tylko ważne rzeczy. 

Tuż przed 17:00, kiedy zbierałam się do wyjścia, dostałam esemesa z pytaniem, czy mam ochotę. Chwilę później nad miską pseudochińskiej zupy opowiadała o tym, jak bardzo nie lubi swojej pracy, swojego narzeczonego i jak długo nie chciała uwierzyć, że mogła jej się spodobać dziewczyna. Potem zapytała, czy chciałabym gdzieś z nią pójść w piątek wieczorem. Nie chciałam. To nie z nią powinnam jeść tę zupę. Wyszłam, myśląc o tym, jak to dobrze, że się odważyła i jak dobrze, że się nie zgodziłam.