– Ty, to chyba lesba jest! Patrz! – łysy w krótkich ortalionowych spodniach, frotowych skarpetach naciągniętych do półłydki pokazuje na znaczek przypięty do mojej torby. Kolorowa niepodległa, 11.11.11 i dwie flagi, Polski i tęczowa. Dwa na cztery milimetry, prawie niewidoczne, ale nie umkną wprawnemu oku. Wyłączam muzykę, nie zdejmuję słuchawek. Słucham, co będzie dalej. – Ale mówię Ci, to choroba jest, to można leczyć. Takie plamy tu mam, widzisz? Poszłem do lekarza i znikają, widzisz? O, tu była większa. Widzisz? Do lekarza trzeba, biedni ludzie, nie można się śmiać. To choroba.
– Albo wyruchać porządnie – dodał, po namyśle, jego kolega w takich samych spodniach i takich samych skarpetach.
piątek, 21 czerwca 2013
poniedziałek, 17 czerwca 2013
romantyczność
Silva ma złamane serce. Próbuję ją
wspierać, ale kiepsko mi to wychodzi. Od bardzo dawna nie dałam
nikomu możliwości złamania sobie serca i już trochę zapomniałam,
jak to jest. Przy S. czuję się zimna i kamienna.
Opowiadała mi o różnych
romantycznych sytuacjach, które były i minęły.
– Któregoś dnia czekałam na niego
przez cały dzień ubrana tylko w zwiewną, czarną sukienkę.
Myślałam, że spłonę, a on to podsycał esemesami...
– Tak, znam to. Potem, jak już
przychodzi co do czego, okazuje się, że właściwie wszystko się
wydarzyło w tych esemesach, że już się nie chce, że chodziło
tylko o czekanie i można pójść spać. Albo osoba, na którą się
czekało, spóźnia się nieznośnie, robi ci się zimno, zakładasz
dres, chowasz się pod kocem i czytasz książkę do rana.
– Nieprawda! – oburzyła się z lekkim
uśmiechem.
– Prawda, prawda. To tak, jak z seksem
na plaży. W filmie wygląda romantycznie, a w rzeczywistości?
Piasek w ustach, we włosach i w cipce. Otarcia. Albo śniadanie do
łóżka. Okruchy pod tyłkiem, rozlana kawa, filiżanka, której nie
ma gdzie odstawić. Przed śniadaniem trzeba zrobić siku, umyć
zęby. Po co potem wracać do łóżka? Na seks to rozumiem, ale żeby
jeść? Bez sensu. A seks w kuchni? Kiedy boli kark, bo trudno się
zmieścić pod wiszącymi szafkami, trzeba uważać, żeby nie rozlał
się olej albo mleko, żeby nie zrzucić solniczki, nie nadziać się
na nóż. Zrywanie naręczy polnych kwiatów i razem z nimi
przynoszenie sobie do domu mszyc. Szczękanie zębami z zimna nocą
na moście i potem leczenie spierzchniętych ust. Dostawanie ciętych
kwiatów i obserwowanie, jak gniją, umierają, zaczynają
śmierdzieć...
wtorek, 4 czerwca 2013
małe piwo
Po dość nudnym i kiepsko
zorganizowanym proteście w słusznej sprawie siedzieliśmy z P. i
Silvą na małym piwie. Rozmowa powoli się snuła, butelki stawały
się coraz lżejsze. W pewnym momencie przed oświetloną witryną
przystanęła staruszka. Nie odgarnęła siwych kosmyków opadających
na czoło, nie zapytała, co się tu dzieje i czemu jest tak głośno,
skoro już zapadała cisza nocna. Nic nie powiedziała, nie wykonała
żadnego bezsensownego ruchu. W granatowym płaszczu-pelerynie do
kolan stała i złowrogo patrzyła przez szybę, przez szeroko
otwarte drzwi, na rozweselonych, beztroskich ludzi. Rozejrzałam się
po wnętrzu. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Sympatyczna, wytatuowana
barmanka, która zawsze wita nas uśmiechem. Głupawe, rozchichotane
dziewczyny przy pierwszym stoliku. Zagraniczni turyści przy drugim.
Opierający się o pustą butelkę, podstarzały, smutny metal przy
trzecim.
– Jak śmierć – spojrzałam
znacząco na P.
– Kostucha – dodał, potwierdzając.
Subskrybuj:
Posty (Atom)