poniedziałek, 6 sierpnia 2012

gdzieś pomiędzy


Wyszłam od nich trochę za późno; o takiej porze, kiedy w tramwajach mieszają się ci, którzy jeszcze wracają z tymi, którzy już wstali i załatwiają swoje poranne sprawy: odświętnie ubrani w żorżetowe bluzki lub poliestrowe garnitury zmierzają na mszę, w dresie zarzuconym na niedobudzone ciało idą do sklepu po bułki na śniadanie albo skacowani popijają papierosa kefirem. Staruszka z trudem ciągnęła wózek wypełniony kwiatami. Moje brudne buty i pachnące nocą ubranie zdradzały, że nie należę do tego dnia. Zbyt krótki sen nie wystarczył, żeby oddzielić sobotę od niedzieli. Na nagich ramionach czułam upalny, cuchnący oddech budzącej się ulicy. Przypomniało mi się, że tą samą drogą wracałam od niej o 3 w nocy wtedy, kiedy za bardzo chciałam zostać do rana, żebym mogła sobie na to pozwolić. Dziewczynka w różowej sukience jadła lody. Bezdomny kroił scyzorykiem rzodkiewkę na plasterki i starannie układał je na kanapce z kiełbasą. Jeszcze zanurzona w nocy prześlizgiwałam się między ludźmi, chowałam w cieniach bram i wiat przystankowych, jakbym była dziwnym podróżnikiem w czasie, który przypadkiem przeniósł się do innej epoki. Tramwaj jechał za wolno, dzień zaczynał się zbyt szybko.

Weszłam do domu trochę przestraszona. Niedopita kawa, rozrzucone ubrania, niezakręcona tubka z pastą do zębów, przewrócona butelka. Zapach perfum w łazience. Tutaj czas na mnie poczekał. Mogłam bezpiecznie się w niego wślizgnąć. Dogoniłam niedzielę. Pozwoliłam, żeby sok z zimnego arbuza ciekł mi po palcach. Myślałam o tym, że może w przyszłym tygodniu znowu przyniesie mi maliny. I że już nie tęsknię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz