Czytam w gazecie, że żmija zjadła wija, a potem wij
postanowił ją zjeść od środka, i marzę.
Znam jedną żmiję. Żmija pełza zygzakiem, syczy i knuje. Pożąda złota i blasku sławy, w którym mogłaby się wygrzewać na fotelu w za
drogiej kawiarni. Jest pyszna i próżna, ceni kiepską literaturę,
ludzi z pomalowanymi paznokciami i nie lubi się ruszać. Hoduje kury, które są
jej wdzięczne za to, że pomogła im wyjść z kurnika na podwórko. Dotąd oglądały
je przez brudne, małe okienko. Wydawało im się, że w trawie kryją się niezliczone ziarna
i dżdżownice, w których można z radością przebierać; że będą mogły spacerować,
podfruwać na płotek i patrzeć na słońce. Podwórko okazało się jałowym
klepiskiem zarządzanym przesz kłębowisko węży. Raz na miesiąc któryś z nich rzuca
kurom garść ziaren niewystarczającą, żeby wszystkie mogły się najeść do syta,
ale odrobinę większą niż ta, którą dostawały w kurniku. Gdaczą i dziobią wokół żmii
z nadzieją na przyjaźń lub chociaż odrobinę życzliwości. Żmija czasem nawet
rzuci im parę dodatkowych ziaren. Czują się wtedy bezpieczne i docenione. Wszystko
po to, żeby wzbudzić ich wdzięczność. Wdzięczna kura jest posłuszna, przymyka
oko na niemoralne zachowania żmii i innych węży. Udaje, że nie rozumie
przeciwko czemu i po co należy się buntować. Kury nie wiedzą, że żmija co
wieczór wkłada do plastikowego pojemnika panierowane i smażone w głębokim
tłuszczu kawałki drobiu i posila się nimi bez wyrzutów sumienia. Kury do tego
stopnia nie wiedzą, że mówią jej „smacznego” podczas przerwy obiadowej, czasem
nawet zagadują o przepis, komplementują zapach.
Marzę o tym, żeby kiedyś kura zjadła żmiję od środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz