wtorek, 2 lipca 2013

wilk

Kiedy pracowałam w żłobku, moim ulubionym dzieckiem był Mati, który bardzo chciał zostać wilkiem. Nieświadomie rozbudziłam w nim to pragnienie. Wymyślałam dzieciom rożne zabawy, często wokół książek, które im czytałam. Znałam się tylko na klockach, książkach i wuefie. Ciężko mi przychodziła zabawa lalkami, jeszcze gorsza byłam w zaplataniu włosów i upinaniu w nich różowych spinek. Mati był najgorszym z niegrzecznych chłopców. Polubiliśmy się pierwszego dnia, kiedy jeszcze dość nieśmiała zaglądałam z ciekawością do sali starszaków (zaczynałam pracę w grupie zasikanych i niemych maluchów). Zawsze mnie zauważał w szparze drzwi i krzyczał: „Halo, Agnieszkaaaaaa!” „Haaaaalo!” odpowiadałam, a po chwili słyszałam przyciszony głos Pani od Starszaków: „Dzień dobry, ciociu Agnieszko się mówi”. Byłam bardzo zadowolona, że żadnemu dziecku nie przechodziło przez gardło nazywanie mnie ciocią. Po pewnym czasie poszłam na zastępstwo do starszaków i już tam zostałam, ku uciesze Matiego i kilku innych łobuziaków.

Pewnego dnia czytałam bajkę o Czerwonym Kapturku, powoli, po dwa zdania, a oni mieli wydawać wszystkie odgłosy, które mogłyby się tam pojawić. Wtedy Mati odkrył, że jest wilkiem. Od tej pory wył za każdym razem, kiedy coś mu się nie podobało albo bardzo mu się podobało, albo kiedy się nudził, kiedy tęsknił i kiedy się cieszył. Wył prawie bez przerwy, a ciocie coraz bardziej go nie lubiły. Wył aż do Gwiazdki.

Tuż przed Świętami do dzieci miał przyjść Mikołaj, a po spotkaniu z nim miał się odbyć bal przebierańców. Od rana wszystkie starszaki były bardzo podekscytowane, uciekały z sali do szatni, gdzie wisiały przygotowane kostiumy, podglądały i dopytywały, czy już, kiedy i czy za chwilę. Mati nie przyniósł kostiumu. Mama ubrała go w dżinsy, koszulę w kratę, zawiązała mu aksamitkę pod szyją i oznajmiła, że będzie kowbojem. Było mi trochę przykro, bo wszystkie królewny, śnieżynki i Zorro mieli skomplikowane przebrania wyszukane w najdroższych wypożyczalniach. Nawet przez chwilę głowiłam się nad zabawą, w której to kowboj byłby głównym bohaterem, żeby zrekompensować mu ubogi strój. Niedługo przed nadejściem Mikołaja, kiedy mąż jednej z właścicielek przyklejał sobie brodę z waty, do sali zapukał tata Matiego. Konspiracyjnym szeptem poprosił, żebym wyszła i przeprosił, że tak w ostatniej chwili, ale nigdzie w Warszawie nie mógł znaleźć odpowiedniego kostiumu. Zawołaliśmy Matiego. Poprosiliśmy, żeby w żadnym wypadku nie otwierał oczu i niezgrabnie, trochę szarpiąc i wyginając jego spore jak na trzylatka ciało, próbowaliśmy upchnąć je w przyciasny kostium z gąbki.
– Jestem wilkiem!!! – wrzasnął, kiedy pozwoliliśmy mu otworzyć oczy i przejrzeć się w lustrze.

Mikołaj trochę się spóźnił. Zniecierpliwione dzieci co chwilę biegały do łazienki sprawdzić, czy kostiumy odpowiednio leżą, czy korony się nie przekrzywiły, czy peleryny ładnie powiewają. Kiedy Święty w końcu wszedł do sali, wszystkie zamarły przestraszone. Żadne nie chciało podejść do niego samo, żadne nie powiedziało wierszyka ani nie zaśpiewało piosenki. Speszone, ze spuszczonymi głowami odbierały swoje prezenty i szybko uciekały w najdalszy kąt. A Mati wył wniebogłosy. Pocił się i drętwiał w niewygodnym, za małym kostiumie, ale nie pozwolił go sobie zdjąć lub chociaż rozpiąć zamka. Wył i promieniał szczęściem.

rys. Marta Zabłocka
                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz