piątek, 21 czerwca 2013

homofobia stosowana

– Ty, to chyba lesba jest! Patrz! – łysy w krótkich ortalionowych spodniach, frotowych skarpetach naciągniętych do półłydki pokazuje na znaczek przypięty do mojej torby. Kolorowa niepodległa, 11.11.11 i dwie flagi, Polski i tęczowa. Dwa na cztery milimetry, prawie niewidoczne, ale nie umkną wprawnemu oku. Wyłączam muzykę, nie zdejmuję słuchawek. Słucham, co będzie dalej. – Ale mówię Ci, to choroba jest, to można leczyć. Takie plamy tu mam, widzisz? Poszłem do lekarza i znikają, widzisz? O, tu była większa. Widzisz? Do lekarza trzeba, biedni ludzie, nie można się śmiać. To choroba.
– Albo wyruchać porządnie –  dodał, po namyśle, jego kolega w takich samych spodniach i takich samych skarpetach.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

romantyczność

Silva ma złamane serce. Próbuję ją wspierać, ale kiepsko mi to wychodzi. Od bardzo dawna nie dałam nikomu możliwości złamania sobie serca i już trochę zapomniałam, jak to jest. Przy S. czuję się zimna i kamienna.

Opowiadała mi o różnych romantycznych sytuacjach, które były i minęły.
– Któregoś dnia czekałam na niego przez cały dzień ubrana tylko w zwiewną, czarną sukienkę. Myślałam, że spłonę, a on to podsycał esemesami...
– Tak, znam to. Potem, jak już przychodzi co do czego, okazuje się, że właściwie wszystko się wydarzyło w tych esemesach, że już się nie chce, że chodziło tylko o czekanie i można pójść spać. Albo osoba, na którą się czekało, spóźnia się nieznośnie, robi ci się zimno, zakładasz dres, chowasz się pod kocem i czytasz książkę do rana.
– Nieprawda! – oburzyła się z lekkim uśmiechem.
– Prawda, prawda. To tak, jak z seksem na plaży. W filmie wygląda romantycznie, a w rzeczywistości? Piasek w ustach, we włosach i w cipce. Otarcia. Albo śniadanie do łóżka. Okruchy pod tyłkiem, rozlana kawa, filiżanka, której nie ma gdzie odstawić. Przed śniadaniem trzeba zrobić siku, umyć zęby. Po co potem wracać do łóżka? Na seks to rozumiem, ale żeby jeść? Bez sensu. A seks w kuchni? Kiedy boli kark, bo trudno się zmieścić pod wiszącymi szafkami, trzeba uważać, żeby nie rozlał się olej albo mleko, żeby nie zrzucić solniczki, nie nadziać się na nóż. Zrywanie naręczy polnych kwiatów i razem z nimi przynoszenie sobie do domu mszyc. Szczękanie zębami z zimna nocą na moście i potem leczenie spierzchniętych ust. Dostawanie ciętych kwiatów i obserwowanie, jak gniją, umierają, zaczynają śmierdzieć...

wtorek, 4 czerwca 2013

małe piwo

Po dość nudnym i kiepsko zorganizowanym proteście w słusznej sprawie siedzieliśmy z P. i Silvą na małym piwie. Rozmowa powoli się snuła, butelki stawały się coraz lżejsze. W pewnym momencie przed oświetloną witryną przystanęła staruszka. Nie odgarnęła siwych kosmyków opadających na czoło, nie zapytała, co się tu dzieje i czemu jest tak głośno, skoro już zapadała cisza nocna. Nic nie powiedziała, nie wykonała żadnego bezsensownego ruchu. W granatowym płaszczu-pelerynie do kolan stała i złowrogo patrzyła przez szybę, przez szeroko otwarte drzwi, na rozweselonych, beztroskich ludzi. Rozejrzałam się po wnętrzu. Na kogo wypadnie, na tego bęc. Sympatyczna, wytatuowana barmanka, która zawsze wita nas uśmiechem. Głupawe, rozchichotane dziewczyny przy pierwszym stoliku. Zagraniczni turyści przy drugim. Opierający się o pustą butelkę, podstarzały, smutny metal przy trzecim.
– Jak śmierć – spojrzałam znacząco na P.
– Kostucha – dodał, potwierdzając.